niedziela, 14 września 2014

Jazda (fragment III ) autor Aleksander Janowski


Po miesiącu chyba odstawiłem wóz do warsztatu Kaza na planowany przegląd i wymianę oleju. Przyjął mnie zatrudniony u niego Meksykanin. Na pytanie o bossa odrzekł, że przed dwoma dniami poleciał do Polski na pogrzeb. Nie zwróciłem szczególnej uwagi na te słowa – w każdej rodzinie zdarzają się urodziny, śluby i zgony, więc sądziłem, że jest to typowa historia pokoleniowa. Musiał mieć rodziców w podeszłym wieku. Dopiero w trzy miesiące potem zaprzyjaźniony z Kazem komputerowiec opowiedział mi przedziwną historię, opisaną w dzielnicowej polskojęzycznej prasie Nowego Jorku.
Z uwagi na okres przedświąteczny i duże obciążenie pracą, Kaz nie był w stanie towarzyszyć swojej małżonce w jej weekendowej wyprawie.
Zabrała więc do kasyna przyjaciółkę. Panie przyjechały tam przed południem, pograły trochę na automatach. Stasia wygrała dwieście. Przyjaciółka szybciutko przegrała dwadzieścia dolarów i dała sobie z tym spokój, absolutnie nie wierząc w samą możliwość wygrania czegokolwiek.
-Ja też nie wierzę w te bajki...- odezwała się Joasia, któż by inny? Więc dobre serduszko Stasia podzieliła wygraną na połowę,
podprowadziła Janinę do jakiejś maszyny i kazała grać tylko na tej, a sama zaczęła się przechadzać wzdłuż długich rzędów zachęcająco migających światłami automatów.

-Czekała, aż któryś da jej znak? – to Margaret.

-Przemówi, - skorygowała Joasia. Któż by jeszcze?

Przegranie stu dolarów na automacie zabiera trochę więcej czasu, niż strata dwudziestu, jak wiecie zapewne. Po trzech kwadransach ubawiona koleżanka wepchnęła ostatni żeton do maszyny i w tym momencie usłyszała ogłuszające dzwonienie, jak gdyby tony monet spadały na metalową podłogę. Ktoś wygrał? Na pewno nie ona. Cały ten rwetes dolatywał z rogu sali. Ludzie patrzyli w tamtym kierunku, już ktoś biegł z kwiatami, pędził fotograf ze statywem i aparatem. I naraz wysoki kobiecy krzyk przeciął ten wesoły zgiełk. Jakieś złe przeczucie popchnęło Janinę w tamtym kierunku. Dobiegła, przecisnęła się przez grupkę gapiów.
Na czerwonym dywanie, w powodzi żółtych miedzianych żetonów leżała nieruchomo bosonoga Stasia w swojej jasnobłękitnej sukni w żółte łąkowe kwiaty. Klapki i torebka ze skóry poniewierały się obok. Przybiegł ktoś w białym kitlu, przyłożył jej dłoń do szyi. ”Nosze, już” – wydawał rozkazy. Zemdlałą wynieśli z sali. Janina pobiegnie za nimi. ”Jestem rodziną „ - wołała. Pozwolili jej wsiąść z nimi do karetki, pędzącej na sygnale do pobliskiego szpitala. Tam po dwóch godzinach została poinformowana, iż pacjentka zmarła nie odzyskując przytomności.
Przeprowadzona na żądanie Kaza sekcja zwłok nie wykazała żadnych nieprawidłowości sercowych, wykluczyła udar czy wylew krwi do mózgu. Nie wiadomo, co spowodowało nagły zgon. Wynajęty potem prywatny detektyw zainteresował się opisem dwóch niebieskich plamek na szyi zmarłej. Słyszał kiedyś o podobnym przypadku i gorączkowo usiłował sobie przypomnieć, gdzie to było i kiedy. Już wie, ten tramwajarz, przy naprawie trakcji, w ubiegłym roku. Porażony prądem, przy wyłączonej sieci. Zagadka do dziś nierozwiązana.
Dodatkowe dochodzenie, we współpracy z detektywami kasynowymi oraz pracownikami technicznymi pozwoliło ustalić, iż poprzedniego dnia dwójka młokosów musiała postawić ogromny plastikowy kubek z koka-kolą na obudowie automatu. Po wygraniu kilku dolarów szczeniaki wpadli w euforię, waląc maszynę pięściami i wywracając kubek z płynem. Kola dostała się do środka. Coś zaczęło we wnętrzu maszyny dymić. Przestraszona dziatwa zwiała do sali obok. Wezwany technik, zgodnie z instrukcją, odłączył automat, by dokonać naprawy w przerwie na sprzątanie sali, od północy do szóstej rano następnego dnia.
Mając dostęp do automatu, stwierdził, że musi poczekać na otwarcie magazynu z częściami zamiennymi, gdyż dwa kable doprowadzające wymagają wymiany. Osłonił maszynę parawanem z napisem W REPERACJI. NIE UŻYWAC i poszedł do innej pracy. Wróci tu o dziewiątej rano, jeśli nie zostanie skierowany na inny odcinek. Nie wrócił – majster posłał go do pilnych robót w innym miejscu.

-No dobrze, ale co się właściwie, wydarzyło? - nie wytrzymał John.

-Coś, co nie miało prawa się wydarzyć i wydarzyć się nie powinno. Dalej już są tylko pytania bez odpowiedzi i same hipotezy.
Pierwsze - jak to się stało, że wyłączony automat pracował? Możliwe jest, że koka kola, działając na zasadzie kwasu solnego, przeżarła jakąś otoczkę i zwarła jakieś druty – maszyna „ożyła”.
Drugie - jak to się stało, że automat wyrzucił z siebie trzy razy więcej żetonów do wypłaty, niż normalnie? Brak na to pytanie rozsądnej odpowiedzi, ponieważ w magazynku żetonowym mieści się tylko standardowa ich liczba.
-Wieje grozą. Czy maszyna zwabiła tam tę kobietą? Celowo? To jakiś dreszczowiec - nie wytrzymała Margaret.
Trzecie, – jeśli wyładowanie elektryczne było powodem zgonu naszej biednej Stasi, jak to się mogło stać? – zapytałem tonem nauczyciela mającego do czynienia z wyjątkowo tępą klasą.

Klasa milczała, starannie unikając mojego wzroku. Jak dzieci.

-Tenże prywatny detektyw spekuluje, że warstwa miedzianych żetonów
–a więc idealnych przewodników elektryczności - wysypując się na podłogę, musiała się zetknąć z ogolonym przewodem gdzieś w automacie...
-... a biedna Stasia nastąpiła na nie bosą stopą...i została porażona prądem... – z miną prymuski wpadła mi w słowo Joasia, naturalnie.
-Istotnie, albowiem była tylko w klapkach na bosą nogę – przecież to lato...biedaczka...
-Ale skąd tyle żetonów w tym automacie? Gdyby była normalna ilość, kobieta by żyła...- nie wytrzymał John.
-Że akurat ta maszyna musiała do niej przemówić? – załamała ręce Margaret.
-Wyłączona... – dodała Joasia.

Jest o czym pomyśleć. Niesamowita historia. Horror w ogóle, jak się dobrze zastanowić. Zgroza...
-Hitchcock – wymądrzyła się Joasia.

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...