środa, 10 września 2014

Demokracja do poduszki wg Aleksandra Janowskiego- "Neurode"

Dzisiaj kochani Czytelnicy nieco poważniej, ale oczywiście z nutą historycznego chichotu:)


Siedzieli przy kawie i koniaku w tak zwanym saloniku myśliwskim. Liczne trofea na ścianach świadczyły o zamiłowaniu i sukcesach gospodarza na tym polu. Szczególnie imponująco wyglądał spreparowany łeb dzika-olbrzyma o zastraszających szablach, zwisający tuż nad kominkiem.
- Z czego pan go powalił?
- Z belgijskiego sztucera z lunetą, z zasadzki. Na komorę. Padł jak długi.
- Znakomita sztuka. Rzekłbym, bezkonkurencyjna. Nie wiem, czy sam Goering ma podobną na rozkładzie.
- O, jemu to na pewno pod samą lufę podprowadzają.
Gość nagle się uśmiechnął.
- A propos, opowiem panu historyjkę z mojego polowania na cietrzewie w Polsce, w tej ich Puszczy Białowieskiej. Miejscowy gauleiter dowiedział się od moich ludzi, że jazda konna i polowanie to moje pasje i naturalnie nie omieszkał zaprosić na swoje rewiry.
- Jakże by inaczej. Prosit!
Major chętnie przystał na propozycję.
- Więc wyjeżdżamy jeszcze przed świtem. Mgła, pamiętam, wisi jak mleko, tuż nad ziemią. Zadaję sobie pytanie w duchu, do czego mam strzelać przy tej widoczności, a raczej jej braku? W końcu głośno wyrażam swoje wątpliwości. Mój gospodarz jednak pozostaje niezrażony, ciągle w dobrym humorze, powtarza, że sukces zapewniony i jego ludzie już z wieczora wypatrzyły parę dorodnych głuszców. A poza tym ptactwa o tej porze roku tam jest na zabój. I właśnie tam Hermann, na polowaniu z polskim ministrem spraw zagranicznych, zdobył przed wojną nagrodę ich Klubu Myśliwskiego za wspaniałe poroże kozła-dwulatka.
- Widziałem te zdjęcia w „Beobachterze”. Marszałek na nim pręży się dumny jak gdyby zestrzelił brytyjskiego myśliwca, co najmniej. Na pewno się dziwił, jak Polakom się udało naprowadzić takiego zwierzaka pod jego lufę.
- No nie, strzelcem to on jest dobrym. Nagonka się postarała. Na pewno dobrze im zapłacili.
- Nie dziwię się. Taka szycha.
Przyjezdny pochyleniem głowy wyraził zgodę.
- W każdym razie dojeżdżamy na miejsce. Ciemno jak diabli. Cała świta ze strzelbami już czeka. Pies rwie się ze smyczy. Widzę, że gauleiter nie przesadził. Organizacja wzorowa. Zaczyna powoli świtać. Po kilku minutach wychodzimy ostrożnie na stanowiska. Przy mnie sam gospodarz polowania i starszy leśniczy, z miejscowych. Też zapewnia, po niemiecku, że ptactwa jest mnóstwo i że na pewno będę zadowolony. Dziwi mnie trochę ta nadmierna pewność, ale jestem tu gościem i miejscowi lepiej przecież znają swoje włości.
Słyszę naraz łopot skrzydeł i na tle jaśniejącego nieba miga w oddaleniu, zupełnie z boku, sylwetka ciężkiego ptaka niezdarnie zrywającego się do lotu. Zaskoczony walę z obu luf i zdaję sobie sprawę, że nie poprowadziłem broni z należytym wyprzedzeniem. Pudło, niestety. Dziura w porannym powietrzu. Wstyd po prostu. Leśniczy patrzy na mnie z zażenowaniem. Gaulieter nadrabia miną.”Będą następne” – szepce głośno.
Jak na zawołanie słychać głośny łomot w gęstwienie i po chwili nad zagajnikiem wzlatuje w niebo ciemny kształt. Walę na wzlot. Z obu luf. Śrutem. Ptak leci dalej. Znów pudło?
Słyszymy raptem jakiś łoskot i ciężkie uderzenie o ziemię. trafiony. Okrzyki radości. Gauleiter ściska mi rękę. Leśniczy z szacunkiem zdejmuje czapkę i też gratuluje wspaniałego strzału.
Idziemy do rzadkiego zagajnika. Na ziemi pod sosenkami widzę ciemny kształt. Schylam się. W świetle rodzącego się poranka widzę...płócienny worek. Otwieram...
- Nie powie pan, że...?
- Tak jest. Ogromny, czarny cietrzew, z barwnymi piórami ogona...okazowy taki.
- Ha – ha – ha...a to dobre...ha –ha...co za kawał...
- Zachowuję całkowitą powagę. Spoglądam na gauleitera. Na leśniczego. Milczą obaj, czerwoni jak buraki. Mija długa chwila. I naraz wszyscy troje, nie zmawiając się wybuchamy niepohamowanym śmiechem, z klepaniem się po ramionach, trzymaniem się za brzuchy i łzami w oczach.
Leśniczy odkręca manierkę z jakąś puszczańską nalewką na kilkunastu ziołach - jak zapewnia - nalewa do metalowego kieliszka i wyciąga w moją stronę. Biorę wbrew ostrzegawczemu spojrzeniu gospodarza polowania. Płyn jest mocny i wonny, coś jak nasz likier jaegermeister. Wszyscy trzej pijemy, ciągle krztusząc się i kaszląc ze śmiechu. Było to najweselsze polowanie w moim życiu. Gauleiter promieniał.
- Kazali chłopu rzucić ptaka jak posłyszy strzał? Tylko nie uprzedzili, że trzeba go najpierw wyjąć z worka? - brunet aż poczerwieniał ze śmiechu.
- Zgadł pan. Poprosiłem by tamtego doprowadzono. Wystraszony chłopina jak wszyscy diabli. Nic nie rozumiał, dlaczego dostał kielich nalewki i dziesięć marek od uśmiechniętego cywila, przed którym wszyscy wojskowi stawali na baczność.
- Przednia historia. Pozwoli pan, że opowiem ją w swoim kręgu.
- Naturalnie. Na pewno i tak zaliczą ją do tradycyjnych bajek myśliwskich.
Gość naraz spoważniał. Wyprostował się w fotelu.
- Wracając do celu naszego spotkania. Otóż, chcę by pan wiedział, Festung Breslau nie utrzyma się dłużej niż kilka tygodni. Przewaga bolszewików na tym kierunku jest miażdżąca. Fuehrer już w sierpniu ubiegłego roku stwierdził podczas prywatnej rozmowy w Wolfschantze, że pod względem wojskowym wojna jest przegrana. Pozostaje nam tylko liczyć na wybuch konfliktu zbrojnego między Rosjanami a ich zachodnimi aliantami. Będziemy spowalniać ofensywę sowiecką, jednocześnie usiłując nawiązać kontakty z Amerykanami i zawrzeć z nimi pokój separatystyczny. Brytyjczycy osamotnieni nie zechcą walczyć i też powinni na nasze warunki przystać. Nie wiemy, co stanie się z tymi tu terenami. Obawiam się, że zajmą je Rosjanie.
- A jeśli nam się nie uda porozumieć z Zachodem? Co wtedy?
-Będziemy musieli zatroszczyć się o przyszłość Niemiec i swoją własną. Stosowne kroki zostały już podjęte. Czy ma pan tu jeszcze jeńców brytyjskich?
Starszy z dwóch mężczyzn zamyślił się na chwilę.
-Kilku z nich zginęło w tej okropnej katastrofie górniczej przed czterema laty, ale mamy ich jeszcze trochę...
-Czy to naprawdę był przypadek?
- Absolutnie. Ponad 150 naszych górników straciło wtedy życie. Miejscowa kopalnia dostarcza najwyższej, jakości węgiel koksujący na potrzeby przemysłu Rzeszy. Niestety, pokłady są niskie, uniemożliwiające praktycznie większa mechanizację, do tego przesycone dwutlenkiem węgla...
-Tym szampańskim gazem? Co to ma wspólnego, przepraszam...
-Też tak na początku myślałem. Czy wyobraża pan sobie skutki gwałtownego otwarcia pod ziemią tytanicznej butelki szampana o długości kilku kilometrów? I ten sprężony gaz pod ogromnym ciśnieniem gwałtownie wyrywający się na zewnątrz?j
Major się żachnął.
-Mój Boże! I ci biedacy tam byli?
-Tak jest. Gwałtowny wyrzut gazu o sile tsunami pogrzebał wszystko i wszystkich pod tysiącami ton węgla i kamienia. Piekielne siły.
- Nie dało się zapobiec?
-Niestety. Podejrzewamy, że w trosce o maksymalny urobek węgla na potrzeby naszych stalowni przekroczono gdzieś przepisy bezpieczeństwa, chociaż w końcu mogło zagrać naraz kilka czynników...jak to w życiu...Natura jest nieprzewidywalna.
Major zdecydowanym gestem odmówił następnego kieliszka koniaku.
-Dobrze, będę potrzebował kilkunastu jeńców. Mają ukryć we wskazanym przez pana miejscu na dole kopalni ładunek specjalny, który będzie dostarczony ciężarówkami jutro w nocy.
- Czy muszę znać naturę tego ładunku?
-W ogólnych zarysach, by zdał sobie pan sprawę z jego znaczenia. Słyszał pan o Wunderwaffe, niewątpliwie?
-A jakże! Te pociski V-1 i V-2, co miały zmieść Londyn z powierzchni ziemi. Fuehrer gada o tym co tydzień.
-Widzi pan, w pewnym sensie, podobna broń naprawdę istnieje. To znaczy, są jej plany i rysunki techniczne. Na dopracowanie jej i zastosowanie praktyczne w szerokiej skali nie mamy już czasu. Musimy z tym poczekać. Nie może ona wpaść w ręce Rosjan. Ukryjemy to wszystko do lepszych czasów, dla dobra Niemiec.


“Neurode” z tomiku OPOWIEśCI NIEZWYKŁE wydane przez Psychoskokskok w formie ebooka.

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...