sobota, 13 września 2014

Jazda ( fragment II ) z nieograniczonych zasobów wyobraźni Aleksandra Janowskiego :)

- Słuchaj – przemówił niewyraźnie John z pełną buzią.” Nie dokończyłeś nam tego opowiadania o tej żonie twojego znajomego. I tych automatach do gry. Co ona w końcu z nimi zrobiła? Potrzaskała ze złości, że przegrała tyle mężowskiej forsy?”
O, nie – pomyślałem. Nawet słuchać nie potraficie. Sami sobie opowiadajcie. Niedoczekanie wasze. Tego waszego kretyńskiego radia słuchajcie.
- Prosimy, Piotrze. Bardzo – dołączają się panienki. Przymilnie tak.

Ku swemu ogromnemu zdumieniu, usłyszałem swój własny głos: ” No więc żona tego mechanika zatrzymała się, uważnie przyjrzała jednej z maszyn, podeszła niej. Wyjęła z rulonu pojedynczy żeton, wrzuciła w szczelinę automatu, pociągnęła za dźwignię. „Szybko jej to pójdzie” - pomyślałem.” Najdalej dziesięć minut i będzie spłukana. Będziemy mogli wracać do domu. Podrzucę ich swoim wozem, oczywiście.”
I w tym momencie usłyszałem coś jak syrenę strażacką, jakieś dzwonienie i ogłuszający brzęk całej kaskady miedzianych żetonów sypiących się do dolnego otworu automatu. Szaleńczo zamigotały stroboskopowe światła, zamarliśmy wszyscy z wrażenia, chłonąc to urzekające widowisko. Ludzie dokoła zaczęli nagle śmiać się, klaskać i gratulować szczęśliwej wygranej. Znalazł się szybko kasynowy fotograf z fleszem, przyleciał ktoś z zarządu i też składał gratulacje.
A żetony ciągle się sypały, taka Niagara lśniących krążków.
Zarumieniona i zmieszana Stasia odpowiadała w swojej pociesznej angielszczyźnie na pytania reportera lokalnej gazetki. Po przeliczeniu wygranej okazało się, że tych żetonów nazbierało się na okrągłą sumkę ośmiuset dolarów. Całkiem, całkiem.
Zadowoleni z wygranej, Kaz z żoną zaprosili mnie na kolację, tam, na miejscu, w kasynie. Pozwoliłem sobie, jako kierowca, wypić kielich szampana, nie więcej. Oczywiście, wypadało zapytać jak długo madame Kazowa gra na automatach i z jakim skutkiem, co też uczyniłem.
Odpowiedział małżonek w jej imieniu, widocznie taki był między nimi podział ról, że owszem, niedawno, jakieś pół roku zaledwie. Jeśli chodzi o skutek, to jak miałem okazję się przekonać, summa summarum, jest na dużym plusie. Widząc mój pytający wzrok, wyjaśnił, że małżonka przestaje grać, jeżeli widzi, że „dziś nie jest jej dzień” i „maszyna się na nią pogniewała” i dlatego straty są niewielkie. Wtedy odchodzi od automatu i idą razem oglądać występy lub na egzotyczną kolację.
Najbardziej lubią owoce morza.

- A czy wypada spytać, czy chociaż koszta wyjazdu wam się zwracają? Przy tych cenach paliwa i żywności?
- Średnia wygrana to około czterystu dolarów za seans – wyjaśniła sama bohaterka wieczoru.” Wie pan, zaraz po przyjeździe do Ameryki mieliśmy dość ciężko. Kaz był za pomocnika w innym warsztacie, nie na swoim. Jeszcze wtedy nie pracowałam i szukałam jakiegoś dobrego zajęcia. Wpadaliśmy tu praktycznie każdego weekendu. Lepsze to niż sprzątanie apartamentów za grosze po kilkanaście godzin u kogoś, kto nie szanuje w tobie człowieka. Rozumie pan, kogo mam na myśli?”
- Oczywiście - zapewniłem, skwapliwie, nie mając pojęcia, o kogo chodzi, ale to mi się nie wydawało w tej chwili ważne.
- A obecnie czynimy to wyłącznie dla przyjemności – oświadczyła z miłym uśmiechem. Kaz tak dobrze zarabia. Dzięki panu, między innymi. Jaka ona jest sympatyczna.
- Przepraszam, jeżeli mogę...tu obecny pani małżonek, – którego bardzo szanuję – był uprzejmy zasugerować, iż ma pani wysoce oryginalną metodę typowania wygrywającego automatu...Wiem, że istnieje rachunek prawdopodobieństwa. Wiem też, że niektórzy potrafią godzinami stać za plecami innych graczy, obserwując i zapisując układy ciągów obrazkowych na ekranie maszyny, by po odejściu takiego gracza zająć jego miejsce i wygrać...ewentualnie...
- Owszem, widziałam takich dziwaków tkwiących przy maszynach całą wieczność...nie zauważyłam natomiast, by wygrywali więcej niż kilkadziesiąt żetonów, czyli grosze jednak...
- Jak więc można wytłumaczyć pani fenomen i czy można się tego nauczyć? – obróciłem się do niej.
Kelner wtaczał właśnie na salę stolik serwisowy z potężnymi płatami różowego królewskiego łososia, obłożonymi przeróżnym barwnym zielskiem. Uczta dla oczu. Sałatki warzywne i owocowe. Kolorowe soki w karafkach. Lubię takie skromne wieczerze.

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...