czwartek, 11 września 2014

Aleksander Janowski - Mikro

Aleksander Janowski dzisiaj w nieco innej odsłonie...czy na pewno?

W wysokiej sali o ścianach z białego marmuru barokowy zegar na kominku dyskretnie wydzwonił godzinę dziewiątą. W otwartych drzwiach ukazał się średniego wzrostu tęgawy brunet o oliwkowej cerze, posiwiałej czuprynie i zmęczonym spojrzeniu. Ciemny garnitur, kontrastujący z białą koszulą, wyglądał tak jakby jego właściciel spędził noc na służbowej kanapce w gabinecie.
Siedzący przy długim, dębowym stole mężczyźni w granatowych mundurach policyjnych wstali, pochylając z szacunkiem głowy. Prefekt spojrzał przelotnie na usłużnie podsuniętą mu przez sekretarza teczkę z papierami, odsunął ją na bok niecierpliwym gestem. Rozpoczął dobrze postawionym głosem nawykłym do wydawania poleceń:

- Dziękuję panom za stawienie się na moje wezwanie. Ubolewam, że stało się to w trybie tak nagłym. Za chwilę panowie zrozumieją powody tej decyzji.

Serdecznie witam zebranych w imieniu Pana Premiera oraz Ministra Administracji Wewnętrznej, którzy zechcieli przysłać na nasze spotkanie swoich przedstawicieli – kontynuował.

Nadzwyczajne okoliczności, proszę panów, wymagają nadzwyczajnych środków. Nie muszę was przekonywać o roli turystyki w naszym pięknym kraju. Mimo potężnego przemysłu ciężkiego i prężnego rolnictwa, wpływy z turystyki zagranicznej pozostają największym źródłem dochodów w budżecie państwa. Niemała jest w tym nasza zasługa, jako że potrafiliśmy zapewnić naszym drogim gościom sprzyjające i bezpieczne warunki do wydawania pieniędzy.” Zadowolony turysta wielokrotny – oto jest nasz cel „ - cytuję słowa pana Premiera, które mają stanowić dla nas wskazówkę do działania.
Pan Minister, z kolei, był uprzejmy dobitnie zwrócić moją uwagę na zatrważający fakt, że wpływy z turystyki za ostatni kwartał ubiegłego roku spadły aż o całe trzy procent. Jest to dzwon alarmowy. Nie może stać się dzwonem pogrzebowym. Nie wolno nam w żaden sposób dopuścić do utrwalenia się tej deprymującej tendencji.
Po godnym pożałowania zaginięciu małej Brytyjki Madelaine, co stwierdzam z należytym smutkiem, tysiące rezerwacji w hotelach i motelach nadmorskich zostało skasowanych w ostatniej chwili. Prasa nie szczędzi nam niezasłużonej krytyki, niepotrzebnie podsycając panikarskie nastroje wśród turystów. Restauratorzy i hotelarze codziennie ponoszą niepowetowane straty, moi panowie. Budżety miast się kurczą. Przypomnę, że w dużej części jesteście opłacani z tych właśnie pieniędzy. Oczywiście, wykryjemy sprawców i przywrócimy takpotrzebny spokój. Pan Premier w to nie wątpi. Nie możemy zawieść jego zaufania.
Mamy informacje ze sprawdzonych źródeł, że Brytyjczycy – najliczniejsza grupa naszych gości - masowo przerzucają się na nowe kraje Unii Europejskiej. Chorwacja, Czechy, a ostatnio nawet Polska z tym ich pięknym miastem... Jak mu tam?..Krakowem – usłużnie podpowiedział asystent – reklamuje się jako gościnne i w pełni bezpieczne państwo turystyki rodzinnej. Bezpieczeństwo – oto jest hasło dnia dzisiejszego. Bezpieczeństwo naszych drogich gości musi być zapewnione.

Wypił łyk kawy z porcelanowej filiżanki z herbem miasta.
- Ratunek leży w waszym ręku, panowie. To wy musicie przywrócić utracone przejściowo zaufanie do naszego przemysłu turystycznego, naszych pięknych plaż, hoteli, moteli i pensjonatów, ich znakomitej, fachowej i przyjaznej obsługi. Dzieci obcokrajowców nie mogą znikać bez śladu. W tym sensie, że nie mogą w ogóle znikać. Taka jest wola Pana Premiera i polecenie służbowe Pana Ministra.

Zgodnie z ich sugestią, powołuję niniejszym Radę Nadzwyczajną do Spraw Turystyki. Jesteście panowie jej członkami. Na czele tego organu postawiono znanego wam wszystkim komisarza Daniela Alejandro.
Oczekuje się, że przedstawi jutro rano stosowne wnioski i propozycje działania. Czy są pytania? Nie widzę. Dziękuję panom za uwagę. Oddaję głos panu komisarzowi. Wprowadzi was w niezbędne szczegóły.
Dziękuje za uwagę.
Wstał i miarowym krokiem zawodowego żołnierza opuścił pomieszczenie, w towarzystwie asystenta.

***

Komisarz Alejandro musiał być uprzedzony o tej zaszczytnej decyzji, gdyż ani jednym gestem czy mrugnięciem powiek nie zdradził swego zaskoczenia. Podobnie – czterej pozostali. Byli przecież tymi, kogo się przywołuje w chwili nagłej potrzeby. ”Strażakami”, w ich własnym żargonie. Przyzwyczaili się do tego swoistego zaszczytu w ciągu długich lat służby. Na swój sposób, byli z tego wątpliwego wyróżnienia nawet dumni. No cóż, najlepiej - w końcu - znają sytuację na powierzonym im terenie. Najwidoczniej władze w stolicy nie radzą sobie z powstałą sytuacją, skoro zwracają się o pomoc.
Zwierzchnicy policji z Costa del Parasol, Vista Mar, Concha Vieja i Monte del Oro. To do ich małych kurortów ciągnęły przed wszystkim
rzesze bladolicych i bladoudych Angielek z takimiż mężami i pociechami. Panie spędzały zazwyczaj czas przy basenie, czytając, popijając kawę lub rozmawiając, powierzając dzieci fachowej opiece guwernantek lub niań. Ich małżonkowie zwykle siedzieli przy brydżu lub przyklejali się do ekranów telewizyjnych w czasie, kiedy słynny Real czy Barcelona dawały brutalną lekcję futbolu tym zadufanym w sobie Wyspiarzom. Statystyki wykazywały niezwykły wzrost konsumpcji piwa w takim okresie, co też było dobre dla lokalnego biznesu. A teraz krzywa stromo spada, jak mawia jeden z podwładnych, w cywilu były księgowy.
Nie, większych kłopotów z Brytyjczykami nie było. Skądże znowu. To znaczy, nie wychodziły poza zwykłe ramy drobnych wykroczeń w stanie wskazującym na przegraną potyczkę z cierpkimi miejscowymi winami. Opatrzność, czuwająca widocznie dotychczas nad komisarzami, kierowała poważne sprawy typu morderstwa, wymuszanie, fałszerstwa czy znaczne partie narkotyków do większych skupisk ludzkich, gdzie policja jest lepiej wyposażona do walki z tymi plagami.
Po porwaniu jednak małej Brytyjki Madelaine z moteliku w sennej nadmorskiej wioseczce, co roztrąbiła naraz cała prasa światowa, sytuacja zmieniła się krańcowo. Wszechwidzące oczy samego Pana Premiera i Pana Ministra jak potężne reflektory zwróciły się w kierunku lokalnej służby mundurowej. Już lepiej było by, gdyby naraz niebiosa się rozstąpiły i wielki palec pogroził im stamtąd oskarżycielsko. Skutki byłyby łagodniejsze, zapewne. Gniew Boży przemija przecież. I jest sprawiedliwy.

Z tymi przybyszami zawsze jest kłopot. Nie pilnują swego potomstwa, a potem zwalają winę na biedny – dosłownie – lokalny posterunek w składzie jeden komisarz, jego zastępca i dwóch policjantów. Jeden, dwa, trzy. I wszystko. Koniec. Na końcu tego szeregu już nikt nie stoi.
Prawdę mówiąc, nie było dotychczas potrzeby w liczniejszej obsadzie policyjnej. Zaginiony w tłumie malec odnajdywał sie śpiący pogodnie za piaskownicą ze swoim psem, zagubiony portfel leżał nietknięty przy stoliku pod kontuarem, miejscowa piękność zwracała nadmiar gotówki wyciągniętej z kieszeni jakiegoś podpitego Johna Browna i wszystko wracało do sennej normy. Dało się żyć.
I naraz – tuzin piorunów z jasnego nieba. Natychmiast. Niezwłocznie. Już. Postawić wszystkich na nogi. Przetrząsnąć. Przeszukać. Przeczesać. Zmobilizować wszystkie zasoby. Jakie, pytam? Wykryć. Nie dyskutować, wykonać. Zapobiec. Zameldować. Biegiem.
- Mamy, proszę panów, do naszej dyspozycji wszystkie niezbędne środki. To znaczy, mamy obiecane. Mamy mieć. Wszystko, co będziemy uważali za niezbędne. Zdaniem Pana prefekta, mogą to być helikoptery, czołgi, grupa antyterrorystyczna, komandosi, łodzie pościgowe, specjalne
środki łączności. A propos, łącznikiem między nami a Centralą będzie kapitan Torrero - skinął głową w stronę szczupłego, krótko ostrzyżonego, opalonego młodego człowieka w dżinsach i koszulce trykotowej z napisem LOVE siedzącego skromnie w tylnym rzędzie pod olejnym portretem króla w złoconych ramach. Młodzieniec uśmiechnął się przyjaźnie. Szczery uśmiech wilka - odnotowali dla siebie.
W drodze ze stolicy mieliśmy z kapitanem okazję przedyskutować kilka spraw praktycznych, mających bezpośredni związek z powierzonym nam zadaniem. Sądzę, że wszyscy się zgodzimy ze stwierdzeniem, iż niezależnie od przyczyn samego zjawiska porywania nieletnich, co do których opinie się różnią – obszary poszukiwań należy sprowadzić do kręgów związanych z pornografią dziecięcą i pedofilią z jednej strony... - zawiesił głos, popił wody ze szklaneczki...- a czymś znacznie poważniejszym, naszym zdaniem... Wszystkie oczy nagle utkwiły w jego twarzy:” mianowicie...handlem narządami dziecięcymi..”.
Powszechne zdumienie graniczące z niedowierzaniem, prawie fizycznie odczuwalne, odmalowało się na wszystkich twarzach.
- Niestety, – kontynuował komisarz Alejandro – my, zawodowcy mamy do czynienia wyłącznie z mroczną stroną natury ludzkiej. Zaczyna mi się czasami wydawać, iż nie ma ona żadnych ograniczeń w tym względzie. Ale to jest tylko dygresja.
Otrzymałem również zalecenie, by nie zaprzątać sobie głowy działaniami na dużą skalę. Od tego jest stolica. Władze stołeczne i wielkie ośrodki municypalne mają swoje znaczne możliwości, zarówno ludzkie, jaki i finansowe. Oni tam mają obecnie niezbitą pewność, że przestępcy – poza nielicznymi wyjątkami, naturalnie – będą się koncentrować na przypadkach łatwiejszych, na mniejszych ośrodkach, mających otwarty charakter, takich rodzinnych pensjonacikach o rustykalnej atmosferze. Czyli, na naszym terenie.
Proszę, więc panów o przemyślenie sytuacji i przedstawienie mi indywidualnych wniosków na piśmie, dziś jeszcze, powiedzmy, o dziesiątej wieczorem. Jutro rano mam zameldować się u Pana Prefekta z konkretnym planem działania. Nie zatrzymuję panów dłużej.”

Fragment opowiadania MIKRO, jako części składowej “Opowieści niezwykłych”. Ebook wydany w Psychopskoku.

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...