czwartek, 6 listopada 2014

ZMYŚLNOŚĆ - Demokracja do poduszki wg Aleksandra Janowskiego



- I patrz pan, drogi panie Janie, znów szaleją te straszliwe pożary lasów w Kalifornii. Setki domów spłonęło, tysiące ludzi bez dachu nad głową. Horror.
- Współczuję im, panie redaktor. Niech Pan Bób broni od takiego nieszczęścia. Cały dobytek można stracić w kilka minut. Przykro mi.
- Na szczęście Ameryka to potężny kraj. Natychmiast mobilizują do walki z pożarem Gwardię Narodową. Nawet specjalne bombowce wodne z Kanady sprowadzili. Bardzo skuteczna maszyna. Bez lądowania, w locie nabiera wody z jeziora, na przykład, i wylewa te kilkanaście ton na szalejące płomienie. Gasi natychmiast. W telewizji pokazywali.
- Ciekawe, nie powiem. A nie zwróciłeś pan redaktor uwagi na drobną okoliczność?
- Jaką niby?
- Co roku u nich tam się pali.
- To ogromny kraj, panie Janie. Setki tysięcy hektarów. Wysuszona ziemia. W niektórych miejscach od pół roku deszczu nie widzieli. Nic dziwnego, że płonie.
- To też prawda. Ale zauważyłeś pan, że najczęściej ogień pojawia się w pobliżu osiedli ludzkich?
- No bo ludzie są nieostrożni…tu niedopałek rzucą, tam butelkę po piwie, która działa jak soczewka i ogniskuje promienie słoneczne…Trawa się zapala, a potem poszycie i las, niestety…idzie z dymem.
- A mnie się widzi, panie redaktor, że tam też muszą mieć swojego Józka – Fajermana.
- Kogo, przepraszam?
- Nie słyszałeś pan o nim?
- Nie, a kto to jest?
- Józek Maciaszczyków, honorowy strażak z Rembertowa Starego pod Warszawą.
- I czym on się wyróżniał?
- Ryży był, niskawy…jąkał się trochę.
- Nie, co on takiego dokonał, że się zasłużył?
- Józeczek gasił pożary. Samodzielnie.
- No to rzeczywiście dokonał wielkiej sztuki.
- Poczekaj pan. Ugasił w magazynie straży pożarnej, gdzie akurat miał tej nocy dyżur.
- Tym bardziej.
- Poczekaj pan. Chłopaki popili wieczorkiem w magazynie, zakąsili i poszli do chałup spać, a Józuś na dyżurce sobie kimał i na czarno-biały telewizor od czasu do czasu się gapił, bo to było jeszcze za nieboszczki Ludowej naszej.
- Pamiętam. I paski poprzeczne latały po ekranie i śnieżyło.
- I wtedy poczuł smród spalenizny.
- O rany! Pożar!
- Bystry jest pan redaktor. Tak jest! Paliło się. W magazynie.
- I on ugasił?
- Musowo. Okazało się, że któryś z chłopaków kuchenki elektrycznej nie wyłączył, bo to przedwiośnie zimne… i stare koce się zajęły …
- I Józef ugasił.
- Tak jest. Ale najpierw spokojnie, bez niepotrzebnej paniki, poczekał, aż cała ściana się zapaliła, wtedy dopiero odkręcił hydrant i zaczął polewać z węża…
- Po co czekał?
- Bo zmyślny był. Za zgaszenie starego koca co b y dostał?
- Nic. Najwyżej burę, że pili w magazynie.
- Otóż to, a za uratowaną ścianę i całą remizę strażacką - wyróżnienie i premię pieniężną. Na posterunku ogniowym.
- Coś takiego!
- A jakże. Zmyślny był…nie to, co pan redaktor.
- No dobrze, ale co on ma wspólnego z pożarami lasów w Kalifornii?
- Zmyślny był.
- To już pan mówiłeś.
- Jak się w czerwcu zajął młody sosnowy zagajnik tuż za kościołem, to kto przypadkiem pierwszy przyjechał i samodzielnie ugasił?
- Nie powie pan, że…
- Józuś nasz kochany. On.
- I dostał nagrodę?
- Forsiastą, panie redaktor. Szmalową.
- Miał szczęście.
- Zmyślny był. A teraz zgadnij pan, jak się w lipcu zapalił taki jałowcowy zagajniczek w Rembertowie, tuż przy torach kolejki dojazdowej do Wesołej , to kto bohatersko samodzielnie ugasił, nie szczędząc dnia ani godziny?
- Józek? I premię dostał?
- A jakże. Po sprawiedliwości. I odznakę zasłużonego strażaka mu przypięli. Taki był.
- I co?
- A jak się taki młodniak liściasty przy szosie autobusowej w Rembertowie się zapalił…
- To ten pana Józek sam jeden ugasił i dostał nagrodę…
- Nie jest pan redaktor zmyślny. Strażacy błyskawicznie ugasili, bez Józka. Dwa wozy przyjechały. Drugi z Wesołej.
- A Józek?
- W kajdankach między dwoma milicjantami zawieziony na Komendę Powiatową, bo Rembertów wtedy do stolicy jeszcze nie przynależał.
- Zaraz, zaraz…To on podpalał te laski?
- Nareszcie pan redaktor coś kapuje. On. I nagrody za gaszenie zbierał.
- Rany koguta! To jak on wpadł?
- Jak zawsze, panie redaktor. Przez Kobietę. Na zabawie w remizie poprzedniego wieczoru cały czas wodził oczami i tańczył tylko z Czarną Mańką z ulicy Mokrej na Targówku.
- I co w tym złego?
- A to, że jego stała cizia, Ziuta Jelonek, którą nikczemnie tego wieczoru porzucił bez honorowego zadośćuczynienia, pobiegła z zemsty na posterunek jeszcze tej samej nocy…
- ….i zdradziła milicjantom jego plan.
-Tak jest, panie redaktor. Zemsta kobiety…ona okropnie okrutna jest.
- Hm…I sugerujesz pan, że tam, w dalekiej Kalifornii też musi grasować taki podpalacz…
- Zmyślny pan redaktor jest. Po amerykańsku gada, to niech do nich zadzwoni i powie.
- Ale jakie mamy dowody, pani Janie?
- Po co dowody? Jak go złapią, to się przyzna.

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...