wtorek, 4 listopada 2014

Kaczka - demokracja do poduszki, a może sztućce do talerza?

KACZKA - Aleksander Janowski i jego świetny humor :)


- Moja Gieniuchna wczoraj podejrzała…przypadkiem oczywiście spojrzała w wasze okna…jak pan redaktor w takim twarzowym fartuszku uwijał się przy piecu. Ha…ha…ha…
- Hm… tego. Fartuszek, istotnie, od małżonki pożyczyłem, bo chciałem jej niespodziankę sprawić, jak wróci późno z pracy.
- I co, sprawiłeś pan?
- Jak najbardziej. Zaskoczyłem ją kompletnie. Zawsze uważała, że mam do gotowania dwie lewe ręce i nawet wodę na herbatę potrafię przypalić.
- To jest wyczyn poniekąd. Hi….hi…hi… Ale co pan wczoraj upichcił?
- Ha! Pizzę! Samodzielnie. Tymi rękami.
- No to pogratulować!
- Nie ma czego. Panu się przyznam, że kupiłem gotowe ciasto…z mąki pełnoziarnistej.
- Zdrowej, znaczy.
- Tak, wyjąłem z plastiku, rozwałkowałem, jak napisali na opakowaniu, nawaliłem na wierzch plasterki sera, cienko pokrajanej kiełbasy wiejskiej, polałem sosem pomidorowym, popieprzyłem, posoliłem i wstawiłem do piekarnika. Na dwadzieścia minut. Mogę panu podać przepis. Za darmo, oczywiście.
- Dziękuję, panie redaktor. Skorzystam, jak Gieniuchna do córki wyjedzie. Ja, z kolei, mogę panu…ale to w wielkiej tajemnicy, przekazać rodzinny przepis na kaczkę w czerwonym winie. Pycha, paluszki oblizywać i o trzecią dokładkę prosić.
- Będę wdzięczny, panie Janie. Też panu w sekrecie powiem, że zbliża się nasza okrągła rocznica ślubu i chcę w domu taką, wiesz pan, intymną kolację urządzić, ze świecami, szampanem i …pan rozumiesz…
- A jakże. Kobiety…one to lubieją. Nawet własne żony. W końcu też kobiety.
- Jak najbardziej. To mówisz pan, że kaczkę muszę nabyć? Specjalną jakąś?
- Nie, taką zwykłą, z chłodni w supermarkecie. Byle nie mrożoną, bo zachodu za dużo.
- Rozumiem. Kupuję bydlątko.
- Oczywiście, ale najpierw dwie butelki wina czerwonego.
- Ale jakiego rodzaju, panie Janie? Pinot Noir, Cabernet-Sovignon, Shiraz?
- Nie, chilijskie z górnej półki, za 13, 50 jest najlepsze. Dwa szkła pan bierzesz. Co najmniej. Jeśli na dwie osoby kolacja, nawet z płcią odmienną.
- Dobra, dwie butelki chilijskiego.
- Myjesz pan zwierzaka.
- Kaczkę, znaczy?
- Myjesz pan dokładnie, usuwasz resztki tłuszczyku, bo niepotrzebny…
- I niezdrowy.
- Skórę też zdejmuje pan redaktor. Naciera stworzonko solą morską, najlepsza francuska, ale nie za dużo.
- Symbolicznie, znaczy.
- Tak. Bierze pan takie głębokie naczynie.
- Duży garnek może być?
- Może. Wlewa pan butelkę wina.
- Bardzo oryginalny przepis, panie Janie.
- A jakże. Rodzinny. Z dziada, pradziada. Z czasów moskiewskiej kampanii napoleońskiej.
- O! A jakieś przyprawy dodajemy?
- A jakże! Garść imbiru, trochę goździków, kawałek laseczki wanilii…
- Niezwykle oryginalny przepis, muszę przyznać…
- Dolewasz wina …tak by ptaszysko właściwie było pokryte…Jak zabraknie, to z drugiej butli…
- Dolewam. I ma naciągać w tych ziołach?
- Dokładnie pół godziny. Potem rozgrzewasz pan piekarnik do 180 stopni Celsjusza…
- I wstawiam kaczunię…
- Na pół godziny, aż puści aromat…
- Czy to wystarczy? Kaczka długo się piecze.
- Po tej pół godzinie wyjmujesz pan pieczyste…
- Już gotowe?
- Cierpliwości. Ponieważ wino w wysokiej temperaturze paruje szybko, wlewasz do garnka całą resztę z drugiej butelki…
- I wstawiam na dalsze pół godziny do piekarnika?
- Na pięć minut.
- Taaaak? I co?
- Kaczkę wyrzucasz, a wonne wino z korzeniami wypijasz. Ha….ha…..ha….
- Hm…Zakpił ze mnie pan, panie Janie.
- Prima Aprilis, panie redaktor. He…he…he…

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...