środa, 11 marca 2015

Kiedy Pana nie widzę, piszę listy. List siódmy. Spacer.

Jak to jest, drogi Panie Aleksandrze, że wiosnę stawiamy na piedestał, a jeśli zanurzamy się we wspomnieniach, to najczęściej przypadają one na inną porę roku. Przeglądam stare fotografie i przypomniał mi się pewien bardzo przyjemny spacer. Pozwoli Pan, że się podzielę z Nim moją opowiastką…
Słońce ostro świeciło , ale nie grzało już tak jak latem, aura była piękna i przejrzysta. Wystarczyło sweter wciągnąć , kamizelkę ,jakieś wygodne obuwie i już miasto nie miało żadnych argumentów , aby zatrzymać mnie na swoich betonowych ulicach.
Okazja na wycieczkę była idealna, dzień był wolny od pracy zawodowej, dzieci miały już swoje „ nadzwyczaj ważne” plany, których nawet taka moc jak „mama” zmieniać nie powinna. Nawet wszyscy domownicy, jakoś dziwnie zgodnym chórem oznajmili , że „dziś idą na pizzę „ - dziwne zjawisko, ale nie spierałam się .

Wycieczka zapowiadała się nad wyraz obiecująco, pomimo, że nie mogłam pozbyć się niesprecyzowanego bliżej uczucia. W każdym razie , po wyczerpaniu matczynych nakazów , zakazów i ostrzeżeń wyszłam na spotkanie. Umówiona byłam z niezwykłą postacią, jej piękno i urok roztaczały wokół wspaniałą aurę, bo i ona sama jest niesamowita. Uwielbiam i wyczekuję spotkań z nią, wracam po nich do domu w cudownym nastroju, jakby „czas” ujmował mi lat.

Tym razem było tak samo. Wyglądała prześlicznie, ubrana w brązy, czerwienie , żółcie… Muszę przyznać, że lubię podpatrywać ten jej styl i na spotkania z nią ubieram się w podobnych tonacjach. Nastrojowo też się zgrywamy, co budzi we mnie pozytywne wibracje i z melancholijnego przechodzę w stan romantyczny, a nawet rozmarzony.

Długo razem spacerowałyśmy, ona co rusz zaskakiwała mnie, promieniami światła dając wyraz swemu rozbawieniu. W najmniej oczekiwanych miejscach podkładała prezenty pasujące tylko do jej natury. Rowy poorane przez ludzi zasypywała dywanem z kolorowych liści i niczym wisienkę na torcie, stawiała borowika szlachetnego. Mieniące się w słońcu śliskie maślaczki spozierały na nas spod choinek.

Zaczepiła moją spódnicę o krzew kolczasty, całkiem ogołocony z liści, a mający w sobie tyle uroku ,że nie mogłam oderwać od niego oczu i nagle powróciło znajome mi, dziwne uczucie...
Rósł na środku maleńkiej polanki przytulony do mieniącej się barwami złota krzewinki , niczym Książę Nieznośny ,zaklęty w kolczasty krzew. Nagle poczułam zapach ziół, jakby ktoś przyrządzał napar. Znałam ten aromat, miałam go zachowany głęboko w zakamarkach pamięci. Skąd on tutaj, polanka jak każda inna, tylko ten krzew jedyny w swoim rodzaju. Zanim odczepiłam materiał przyjrzałam mu się dokładnie… znam go …ten zadzior… kogoś mi przypomina …a może coś…
Niezwykle urokliwie kontrastował z bursztynem mieniącą się krzewinką. Tuliła go , jak umiłowana tuli się do stóp swego ukochanego… nie zważając na kolce, na surowość jaką posiadał, jakby znała jego wnętrze, jakby razem z nim zaklęta była.
Zapachniał mi anyż , przywołał w pamięci cukierki z dzieciństwa kielisznik zaroślowy, rośnie tutaj? Aż obejrzałam się dokładnie dookoła. Skąd te aromaty się wzięły? Mniszek lekarski - od razu przypomniał miodówkę. Pyszna była, pachniała naturą. Morwę czarną niemalże w ustach poczułam, jej słodycz pamiętam aż nazbyt dobrze, tyle się jej najadłam w dzieciństwie. A to wszystko przyprawione dymem z ogniska.
Przecież tu nie ma nawet śladu po jakimkolwiek ognisku. Kto by zresztą rozpalał ogień na polanie w lesie? Toż to zwyczajnie zakazane jest.
Moje myśli stały się jednym wielkim znakiem zapytania. Pamięć umęczona strzępkami wspomnień próbowała cośkolwiek sklecić w jako taką całość. Ale te „puzzle” nie dawały się ułożyć- jeszcze nie teraz. Tylko spokój jakiś we mnie zapanował, że kiedyś, gdzieś odpowiem sobie na te pytania…
Skąd to wszystko, co to ma znaczyć? Dlaczego ona mnie tutaj przyprowadziła?
A może to nie ona? Może Książę zaskoczony moją obecnością zatrzymał mnie przy sobie przez chwilę , wzbudzając zainteresowanie, przywołując wspomnienia których na razie nie potrafię zdefiniować. Kto wie jakie czary kryją się w zakamarkach ogrodów tej pani, która przywiodła mnie na tę polankę.
Jedno wiem na pewno, odwiedzę to miejsce jeszcze późną wiosną, aby zobaczyć krzew w pełnej krasie.
Śmiała się ze mnie potem, oj śmiała , że pozwalam się obcym krzewom zaczepiać . Przyczepiła kilka złoto-pomarańczowych liści do mojej spódnicy .W końcu pomaszerowałyśmy dalej, machając zaklętemu na pożegnanie.
Ładna jest, tyle w niej wdzięku, tyle wyciszenia , a i chochliki zabawne jej się trzymają.
Posiada wszystkie cechy prawdziwie silnej , a jednocześnie nad wyraz ujmującej kobiety.
Bardzo ją cenię , bo daje mi odwagę bycia taką , jaką naprawdę jestem, z całą świadomością przemijania, bo przemijanie jest nieodłączną częścią życia, możemy się szarpać , buntować, wznosić okrzyki do Najwyższego, a i tak czas nieuchronnie nas przybliża do końca drogi.
Tylko czy to koniec? Jak Pan myśli Panie Aleksandrze, czyż Ziemia nie jest dowodem na to , że można się odrodzić? Czy my mamy poprzestać na tych kilkudziesięciu latach?
I te zioła… skąd ja je pamiętam? Musi Pan koniecznie wybrać się ze mną na wycieczkę, może poczuje Pan to samo, co ja czułam wtedy…

Brak komentarzy:

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...