czwartek, 17 kwietnia 2014

Joanna Piłatowicz- "Opowieści z pogranicza światów"


„Opowieści z pogranicza światów” to cykl krótkich opowiadań autorstwa Joanny Piłatowicz. Autorka wydała je dzięki platformie wspierania osób kreatywnych – „Wspieram.to” – inicjatywie polegającej na społecznym finansowaniu projektu. Jest osobą szalenie ciekawą świata, ludzi i tego, co wpływa na relacje miedzy nimi. Prowadzi bujne życie zawodowe - jest tancerką, choreografką, nauczycielką tańca współczesnego, pisuje artykuły do gazety, maluje abstrakty. Zbiór opowiadań „Opowieści z pogranicza” to dziecko szerokich zainteresowań i pasji autorki. Łączy je element fantastyki, który przeplata się w każdej z opowieści, przenikając to, co nieuchwytne z realiami życia codziennego. Opowiadania z pozoru lekkie, poruszają niełatwą tematykę wiary w Boga, reinkarnacji, przeznaczenia, wolnej woli, chorób psychicznych, mówią także o uzależnieniu, w które tak łatwo popaść czy o związkach, które z pozoru nie mają prawa bytu. Lektura niezmiernie ciekawa, szczególnie dla tych, którzy ciągle szukają odpowiedzi na podstawowe pytania egzystencjonalne.

Recenzja książki Ireny Chołuj – „Serce i magia”



Autorka książki jest konferansjerem, animatorem kultury, autorem tekstów kabaretowych nagradzanych na ogólnopolskich przeglądach, choreografem oraz organizatorem imprez. Jak sama podkreśla, książka została napisana na potrzeby czytelników. Wykreowała w niej postaci kontrowersyjne, które mimo wszystko wzbudzają sympatię. Rynek jest dosłownie zasypany fantastyką, lecz każdy z nas ma inne upodobania czytelnicze. Książek nigdy za mało.

"Serce i magia" to książka pełna wartkiej akcji, interesujących narracji. To, co mnie zaskoczyło już od pierwszych stron to zabawne dialogi, które rozśmieszą nie jednego czytelnika. Książka ta jest nasycona magią oraz skrajnością pod różną postacią - piękne szaty przeplatają się z łachmanami, piękno z brzydotą, bogactwo z biedą. To wszystko za sprawą czarownic, które ze swoimi zdolnościami mogłyby być piękne, a jednak przybierają brzydką postać, ubrane są w łachmany i stosują wobec siebie cięte riposty, które współgrają z ich wyglądem zewnętrznym. Takie zestawienie sprawiło, że moja wyobraźnia została pobudzona w stu procentach.

Czarownice przeżywają troski, odczuwają stany psychiczne tak jak zwykli ludzie. Główna bohaterka Wichora przejawia talenty literackie, co skłoniło mnie do refleksji nad tym, iż autorka pod jej postacią uwieczniła samą siebie. Znajdziemy tu także sceny nienawiści, matactwo, intrygę i zazdrość przeplatane historią namiętnego romansu. Dodaje to książce swoistego uroku.
Główną rolę odgrywa misja Natana, która polega na uratowaniu przez niego dwóch światów - kosmosu i magii. Jest on bowiem właścicielem szczególnego daru. Wspomniane przeze mnie czarownice są trzema siostrami - na pół wiedźmami, na pół wróżkami - żyjącymi w krainie Zagaria, znajdującym się między kosmosem a światem rzeczywistym. Mają one swój udział w misji Natana. Czy jego misja zakończy się sukcesem, czy totalną porażką? Czy kraina sióstr zostanie ocalona? Czy rodzące się uczucie między bohaterami przyniesie poważniejsze skutki?

Czytając książkę miałem nieodparte wrażenie, że Irena Chołuj posługiwała się językiem młodzieżowym, który przejawiał się w wypowiedziach czarownic. Jedynym minusem są nazwy miejsc i imion, które ciężko zapamiętać. Książka ma ciekawą fabułę, bohaterów stopniowo zdobywających zaufanie czytelnika. Książkę tę mogę polecić każdemu bez względu na wiek, wielbicielom fantastyki i romantycznych powieści. Zachęcam do przeczytania książki.

Recenzował: Krystian Kuciapa

wtorek, 15 kwietnia 2014

Przemysław Liziniewicz- autobiografia


Przemysław Liziniewicz autor kilku autobiograficznych opowiadań zawartych w utworach pt. "Odmienna wizja świata" i "Religia dłoni" czy też „Kolega pracuje głową” Na swoim koncie posiada również książkę pt. „Punkt”, w którym snuje opowieść o dwóch światach: dzieciństwie i dorosłości. Mężczyzna o wszechstronnych zainteresowaniach. Oto co nam o sobie opowiedział w krótkim wywiadzie.

W listopadzie ub. r. skończyłem 55 lat.

Po szkole podstawowej podjąłem naukę w Średnim Studium Zawodowym o kierunku Społeczno Prawnym. Resztę życia widziałem, jako ciąg niekończącej się podróży dokoła świata własnym jachtem. Iżby łatwiej było powyższe zrealizować, a realizacja tegoż przebiegała szybko i sprawnie, podjąłem pewne działania, które z czasem (niestety dopiero po pewnym czasie) uznałem za błędne.

Odbyłem dwuletnią służbę w formacji zmilitaryzowanej i uległem podczas niej poważnemu wypadkowi, który decydująco wpłynął na przebieg mojego dalszego życia. Jednak z pływania nie zrezygnowałem. Wydarzenia, które zaszły, a ich skutki miały determinować wszystko, co mnie od tej pory spotykało uważałem jedynie za pewne opóźnienie.

Podróżować zamierzałem samotnie. To być może istotna cecha mojej osobowości. Zwykło się ją określać mianem mizantropii. (Chociaż to mało dokładne.)

Nawet rozpocząłem budowanie owego jachtu. Prace znajdowały się w fazie zaawansowania. Stał gotowy kadłub. Niestety, okoliczności zmusiły mnie do porzucenia planów związanych z morzem. Ich realizacja sprowadziła się do kilku rejsów po naszych wodach przybrzeżnych i osłoniętych.

Później podjąłem pracę w niewielkiej firmie nagrywającej kasety z muzyką z gatunku Pop-Jazz. Przede wszystkim projektowałem okładki, ale zajmowałem się także innymi rzeczami.

We wczesnych latach 90 wstąpiłem do szkoły o profilu ezoterycznym. Jej dźwięczna nazwa brzmiała:

Akademia Astrobiologii.

(Wbrew pozorom nie wykładano tam niczego na temat występowania życia w kosmosie.)

Później podejmowałem się kilku z kolei niezbyt udanych (legalnych) prób podjęcia jakiejś działalności. Jednak wszystkie moje plany spalały na panewce. Należało do tego zajęcie się hodowlą pszczół, sadzeniem niektórych roślin i w końcu budową wzmacniaczy lampowych. Jeśli ktoś słyszał o firmie ART LINE, to mieliśmy wcale niezłe recenzje. Tylko, że na tym koniec. Poza pracą nad prototypami, nie udało się zrobić niczego więcej. W końcu lat 90. pojawiły się u mnie ciężkie i przewlekłe choroby (żołądek i stawy). Jeszcze później opiekowałem się matką, która zniedołężniała i popadła w chorobę psychiczną.

Od chwili jej śmierci zajmuję się psychotroniką, ezoteryką i oczywiście pisaniem. Cokolwiek napiszę – miało miejsce w rzeczywistości. Jakkolwiek pewne sprawy zdają się brzmieć mało wiarygodnie i niektórzy są przekonani, iż co najmniej przesadziłem (zwłaszcza, jeśli idzie, o rzeczy ciekawsze). Ale ja właściwie nie konfabuluję, a wspomniane opinie (niezależnie od intencji ich twórców) są mi nawet w smak (a niech sobie uważają, że zełgałem). W każdym razie za każdym razem stwierdzam, iż faktycznie mające miejsce zdarzenia są ciekawsze, od czegokolwiek, co mógłbym wymyślić.

Rodziny nie założyłem i z takim zamiarem nie noszę się, jakkolwiek kiedyś było inaczej.

Przed dwoma laty przeniosłem się z Warszawy do Żyrardowa, gdzie jak na razie pozostaję. Mieszkam sam z dwoma kotami. Nie chciałem żadnego, to mam dwa. O tym, jak wszedłem w ich posiadanie też pisałem. Ten, o którym była mowa w opowiadaniu zatytułowanym Mrówki, już nie istnieje. Miał raka. Zamiast niego jest inny.

źródło...http://www.wydawnictwopsychoskok.pl/przemyslaw-liziniewicz-autobiografia

Przemysław Liziniewicz w pytaniach i odpowiedziach...

http://www.wydawnictwopsychoskok.pl/kilka-pytan-do-p-liziniewicza

czwartek, 10 kwietnia 2014

Taki mały przejaw sympatii koleżeńskiej:)


Poeta poetę zrozumie, ale jeśli oprócz poetów wiersze rozumieją inni, bajka zamienia się w baśń :)
Poezja też ma swoje drugie dno, trzeci sens czy piętę achillesową, która daje czytelnikowi twardy orzech do zgryzienia.
Piszę to świadomie, bo i ja przeczytałam pewien oryginalny tomik poezji...
Mój dobry kolega Ryszard Krupiński pochwalił mi się takim oto przesympatycznym e mailem. Obaj Panowie pozwolili mi go tutaj zamieścić:

"Witam,

Chciałbym bardzo podziękować za tomik wierszy "Psychopoezja. Jestem za, a nawet przeciw". Jadę sobie pociągiem i czytam Pańskie wiersze w formie e booka i każdy z nich pozytywnie rozkłada mnie na łopatki.
Dodam, ze zainspirowany piękna gra slow, przeniosę emocje wywołane przez Pana wiersze na papier nutowy i klawiaturę fortepianu. Może powstaną miniatury fortepianowe...? A może zeszyt etiud. Dam znać;)

Pozdrawiam,

Rafał Hofman"

To się nazywa współgraniem...poezja i muzyka mają się ku sobie od zarania dziejów i nikt tego nie zmieni :)

A swoją drogą, tomik jest podarunkiem Ryszarda Krupińskiego dla całej wrażliwej dookolności, czyli nic tylko czytać, dumać i być rozkładanym na łopatki:)

http://www.ebooki123.pl/psychopoezja-jestem-za-a-nawet-przeciw_p135

Bardzo namawiam kolegę do wydania wersji papierowej...

środa, 9 kwietnia 2014

Temat oczami mężczyzny...Recenzja książki Leny Nowicz – „Bez wyboru”


Kobiety decydujące się na aborcję podają z reguły kilka powodów, które skłoniły je do podjęcia takiej decyzji. Przyczyny te są różnorodne, począwszy od poczęcia w wyniku zgwałcenia, stosunku kazirodczego, powodów ekonomicznych, powodów rodzinnych, relacjach z partnerami, kończąc na powodach osobistych - kobieta czuje się za młoda, studiuje, jest pozbawiona instynktu macierzyńskiego, nie ma ochoty w danym momencie na zostanie matką. W takiej sytuacji poznajemy główną bohaterkę dramatu "Bez wyboru". 

Lilka ma 30 lat, bawi się mężczyznami wdając się z nimi w liczne romanse. Jest przekonana, że mężczyźni tylko ją skrzywdzą i chce się w ten sposób na nich zemścić. Jest ona po czterech ciążach, nie ma ani jednego dziecka. 

W momencie, gdy jej pierwszy mąż dowiaduje się o ciąży myśli, że go zdradza. Ich relacje między sobą znacznie się komplikują. Dochodzi do początkowych aktów przemocy wobec Lilki ze strony męża - parę razy dostaje w twarz. Jest na nią wściekły. Lilka nie chce tego dziecka, boi się, że nie będzie umiała go wychować. Brzydzą ją podstawowe czynności opieki nad dzieckiem, a w szczególności zmienianie pieluch. Przejmuje się tym, że będzie miała rozstępy. O swojej ciąży rozmawia z matką, do której sama ma żal o swoje wychowanie. Zastanawia się nad usunięciem ciąży, co zaproponował jej sam lekarz. Lilka prowadzi życie, które szkodzi jej ciąży; pije, pali, imprezuje. Jej partner Janek jest po rozwodzie, zostawił dla niej żonę i dwuletniego syna, nie chce kolejnego dziecka. 

Pewnego dnia Lila spotyka swoją sąsiadkę od której chce się dowiedzieć, jak ona daje sobie radę z dzieckiem. Po rozmowie z kobietą, targana obawami dzieli kartkę na pół, wypisując przy tym wszystkie "za" i "przeciw". Czuje, że jest pozbawiona instynktu macierzyńskiego.  Czytając wiersz swojej ulubionej poetki Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej "Prawo nie urodzonych". Dowiaduje się, że jej matka ma raka jelita. Jaki wybór podejmie? 

W dalszej części książki poznajemy główną bohaterkę w wieku 17 lat. Była ona świadkiem rozmowy swojej koleżanki Marii z jej partnerem Janem, z pochodzenia Francuzem. Opowiada mu, że była poddana aborcji, w wyniku czego zostaje przez niego porzucona. Lilka pierwszy raz w życiu słyszy słowo "skrobanka" i od tego momentu tkwi ono w jej pamięci. Wyobrażała sobie ból, widok kobiety przywiązanej do krzesła i poddanej zabiegowi. Wie, że to coś złego. 

Rozmowa z siostrą Elą, która też była poddana "skrobance" sprawia, że za jej pomocą dziewczyna umawia się na zabieg i usuwa ciążę w wieku 17 lat płacąc za to duże pieniądze.
Po wcześniejszym wyjściu z wojska jej kolejnego narzeczonego Waldka (za załatwienie kategorii "D" zapłacili rodzice), oznajmia mu, że jest z nim w ciąży. Umawia się ze znanym już lekarzem. Przy okazji dowiaduje się, że jej koleżanka z klasy Majka też jest w ciąży - postanawia ona wziąć ślub ze swoim narzeczonym. Lilka chce iść w jej ślady. Dochodzi do ślubu Lilki i Waldka, po którym kobieta trafia do szpitala. Okazuje się, że jej ciąża jest zagrożona. Ma "skrobankę na żywca", lekarz i pielęgniarka wykonujący zabieg wydają się być przyzwyczajeni do tego, nie reagują na krzyki Lilki, nie współczują dziewczynie, są pozbawieni ludzkich odruchów. 

Lilka wychodzi ze szpitala i za pieniądze dostaje się na studia. Matka jej wszystko opłaciła. Na prywatce studenckiej poznaje Łukasza, z którym wdaje się w kolejny romans. Chce się rozwieść z Waldkiem. Uważa, że przez niego cierpi, że to przez niego te "skrobanki". 

Jak potoczą się losy Lilki? Ile niechcianych ciąż przed nią i licznych romansów, rozwodów? Czy dziewczyna ułoży sobie życie, zmieni do niego podejście? Czy urodzi i wychowa dziecko? Jak skończy się ta historia?

Książka jest niesamowitą opowieścią o historii dziewczyn, żyjących w czasach PRL-u, wprowadzenie stanu wojennego. Kobiety te wydają się być bez serca, bez wszelkich skrupułów, patrzących tylko na swoją wygodę. Nie przejmują się tym, co widzą i mówią ludzie. Mają za nic nowe życie, które w sobie noszą, które jest dla nich zwadą, przeszkodą, zwykłym embrionem. Czytając książkę nie mogłem oderwać od niej wzroku, zastanawiałem się jak można być tak nieczułym, tak lekkomyślnym i nieodpowiedzialnym. Poczułem ogromny żal i wstręt do tego rodzaju kobiet. Nie wyobrażam sobie, jak w tak prosty i łatwy sposób można zabić człowieka. A to wszystko za pieniądze, za które wszystko było i można kupić do tej pory. Jak się okazuje - śmierć niewinnego dziecka także. Według mnie lepiej nie można było tego opisać, jak w tej książce.

Książkę polecam wszystkim bez wyjątku, może być ona lekturą dla matek, młodych dziewczyn. Życie pisze różne scenariusze. Czytając tą książkę możemy wyciągnąć wnioski i uczyć się na ludzkich błędach.  

Recenzował: Krystian Kuciapa

Recenzja książki „Łosoś norwesko-chiński” -Michał Krupka


Bohaterem tej książkowej komedii jest Maciej Prus, obchodzący swoje 40 letnie urodziny. Z tej okazji odbywa się impreza, na której nie bawił się dobrze, choć był w centrum zainteresowania. Zaczął zastanawiać się nad swoim życiem, o tym co osiągnął, kim jest. W wyniku jego przemyśleń w jego głowie narodził się śmiały plan, aby napisać książkę. Nie wie jednego - ta książka stanie się wkrótce jego obsesją.
W momencie kiedy zaczyna pisać książkę nie ma weny twórczej. Jego kolega Filip poleca mu, aby skorzystał z jego propozycji i pojechał do hotelu, do miejscowości Ruchanko Górne. Uważał, że tam znajdzie ciszę i skupienie, potrzebne do napisania książki. Gdy wysiada z pociągu, spotyka kierowcę Maciejewskiego, który wiezie go do hotelu. Pewnego dnia Prus poznaje dziewczynę, która niespodziewanie znalazła się w jego hotelowym łóżku. Podczas "zabaw" do ich pokoju wpada mężczyzna z bronią, ewidentnie czegoś lub kogoś szukał. Spod kołdry wynurza się piękna nieznajoma i zaczyna się ubierać. On z kolei jest wzburzony i niezadowolony, że "nie dokończyła" tego, co zaczęła. Kobieta wyznaje mu, że w ten sposób się ukryła, że jest tu z mężczyzną, którego śledziła. Z pochodzenia jest Holendrem. Zdobyła ona tajne dokumenty i jest obiektem pościgu kilku wywiadów. Maciek ma wrażenie, że bierze udział w jakiejś komedii, sytuacje przypominają według niego wydarzenia jak w "szpitalu psychiatrycznym". Tajemnicza dziewczyna wyjawia mu, że ma na imię Agata, jest agentką tajnych służb kontrwywiadu z Polski. Przechodziła szkolenie z komandosami "Gromu", zna się na każdym rodzaju broni palnej.
Maciej Prus, który jest powszechnie mylony ze znanym pisarzem o tym samym nazwisku, pomaga Agacie wymknąć się z hotelu przy pomocy kierowcy Majewskiego. W tym momencie zaczyna się wartka akcja, która kontynuowana jest do samego końca książki. Ginie Majewski, Prus i Agata zostają pojmani i uwięzieni w starym gospodarstwie. Po krótkim czasie wyszkolonej Agacie udaje się ich uwolnić. Prus ma ciągle zbereźne myśli z jej udziałem, co ją irytuje. Wraz z biegiem akcji, Maciej układa sobie w głowie dalszą część książki, która jest wspomnieniem z minionych lat.
Czy Agata wyjawiła Maćkowi swoje prawdziwe imię i czy okaże się ona oszustką na szerszą skalę? Czy Prus skończy książkę? Jak zmieni i ułoży się jego życie? Jakie przygody czekają naszych bohaterów? Jak skończy się gra wywiadów?
Książka napisana jest w specyficznym języku, znajdziemy w niej słownictwo używane przez współczesną młodzież, slangi. Akcja książki spowita jest charakterystycznym klimatem komedii, czytając ją czytelnik może się pośmiać z zachowania agentów, ich obeznania z zaistniałą sytuacją. Jedne osoby nie rozumieją drugich ze względu na barierę językową. Walka wywiadów wydaje się być paradoksalną, co sprawia, że książka bez wątpienia może wywołać u nas salwy śmiechu. Mogę ją polecić każdemu, w szczególności na poprawę humoru.
Recenzował: Krystian Kuciapa

W piekle dzieciństwa. Recenzja książki „Świat porzuconych dzieci”

http://www.ebooki123.pl/swiat-porzuconych-dzieci_p312


Zamiast beztroskich zabaw z rodzicami - pogarda lub, w najlepszym przypadku, obojętność wychowawców. Zamiast smacznego domowego obiadu - rozwodniona zupa i restrykcyjnie wydzielona jedna kromka chleba. Tak właśnie wygląda życie w domach dziecka opisane przez Jadwigę Wojtczak-Jarosz w książce "Świat porzuconych dzieci".

Co jakiś czas opinię publiczną bulwersują kolejne doniesienia medialne o tragicznych wydarzeniach w domach dziecka. Molestowanie seksualne, brutalne akty przemocy wśród opiekunów i wychowanków, brak odpowiedniej opieki medycznej, ciągły strach przed wymyślnymi karami za złe zachowanie - chyba nikt nie ma wątpliwości, że życie w różnego rodzaju placówkach wychowawczych często przypomina najgorszy koszmar. Koszmar tym straszniejszy, że rozgrywający się tuż obok, za zamkniętymi drzwiami i murami budynków, które teoretycznie powinny zapewniać najmłodszym bezpieczeństwo i możliwość normalnego rozwoju.

"Świat porzuconych dzieci" to mocny głos osoby, która przez wiele lat zajmowała się dziećmi z domów dziecka, nosząc im pomoc nie tylko medyczną, ale i wsparcie psychiczne. Sopocianka, Jadwiga Wojtczak-Jarosz prowadziła program "Uratować Życie" mający na celu leczenie ubogich dzieci z byłych republik sowieckich. Jej wspomnienia układają się w mozaikę niezwykłych obrazów, zapamiętanych przez autorkę w trakcie podróży po Ukrainie, Białorusi czy Gruzji. Przyjemne momenty mieszają się tu z tymi dużo bardziej smutnymi, czy wręcz tragicznymi, wciągając czytelnika w świat skrajnej nędzy i przygnębiającej rzeczywistości różnego rodzaju przytułków, schronisk i domów dziecka.

Autorka prowadzi nas przez zatłoczone sale stołówek, gdzie każde dziecko ma wydzieloną tylko jedną kromkę chleba, "żeby się przypadkiem nie przejadło". Pokazuje zaniedbane, zawszawione dzieci w opłakanym stanie fizycznym, które mogą poskarżyć się na ból dopiero wtedy, gdy "zacznie się lać krew", inaczej nikt nie uwierzy w ich dolegliwości. Wraz z nią wędrujemy po ulicach Ukrainy, zaglądamy do kanałów, gdzie nocują odurzone butaprenem bezdomne dzieci. I wciąż, czytając o kolejnych absurdalnych, biurokratycznych przepisach, zastanawiamy się, gdzie zagubiła się sprawa najważniejsza - dobro tych wszystkich dzieci?

Wojtczak-Jarosz czasem komentuje sytuacje, których była świadkiem, i z goryczą pisze o nie zawsze przyjemnych rozmowach z dyrektorkami poszczególnych domów dziecka. Trudno nie podzielać jej wściekłości i poczucia bezradności, gdy głupio skonstruowane prawo okazuje się silniejsze od woli pomocy dzieciom. A jednak jej determinacja, by znaleźć kolejnych sponsorów i sfinansować jak największą ilość badań i koniecznych zabiegów medycznych jest ogromna. Może gdyby takich ludzi było więcej, los porzuconych dzieci byłby bardziej znośny?

Gdy kończyłam lekturę tej książki, media zaczęły nagłaśniać wiadomość o dwójce opiekunów z rodziny zastępczej z Pucka, którzy przez wiele tygodni maltretowali, a w końcu zamordowali powierzone im dzieci. I jeszcze raz pomyślałam sobie, że to my, dorośli, możemy stworzyć najmłodszym warunki do normalnego rozwoju i dorastania, ale też możemy zamienić ich życie w piekło. Pytanie tylko, kto poniesie odpowiedzialność za ich dzieciństwo, którego nigdy tak naprawdę nie było?

ARTYKUŁ NADESŁANY PRZEZ AUTORKĘ...
tekst publikowany na Trojmiasto.pl

sobota, 5 kwietnia 2014

RECENZJA "DUCHÓW INKÓW" NADESŁANA PRZEZ BLOGERA, Krystiana K.

W najnowszej książce wrocławskiej pisarki Jolanty Marii Kalety „Duchy Inków” spotykamy się z historią odwołującą się do wydarzeń z przeszłości, a konkretnie legendy związanej ze skarbem Inków ukrytym w zamku w Niedzicy.
Dzięki książce nie musimy podróżować do Ameryki Południowej, by zgłębiać zagadki starożytnej cywilizacji Inków i związanych z nią tajemnic, które po dziś dzień czekają na swoje wyjaśnienie. Autorka książki jest z wykształcenia historykiem i politologiem, co bez wątpienia daje odzwierciedlenie w postaci napisanej książki. Zabiera nas do nie odkrytych tajemnic naszej historii.
Zapoznając się już z pierwszymi stronami książki wiedziałem, że to będzie pasjonująca powieść. Nie zawiodłem się. Zacząłem bić się w pierś i żałowałem, że dopiero teraz zapoznałem się z twórczością tej autorki.
Jak już wspomniałem, akcja książki rozgrywa się na zamku w Niedzicy w końcowych latach PRL-u. Klimat tych lat został bardzo dobrze odzwierciedlony, co zasługuje na szczególną uwagę. Inka Złotnicka z Wrocławia ( imię i nazwisko może się kojarzyć ze złotem Inków) przybywa do pracujących na zamku archeologów. Nie zdradza nikomu celu swojej wizyty co sprawia, że jej działaniami zainteresowany jest bojownik rewolucyjny – Komendante Eduardo. Jego zadaniem jest odnalezienie za wszelką cenę złota Inków, rzekomo ukrytego w murach zamku. Zadanie to zostało mu powierzone przez władze PRL-u, dzięki czemu został mu przydzielony pomocnik – kapitan Jerzy Sobel, oficer służb specjalnych. Ma on całkowicie odmienny charakter od tytułowej bohaterki. Sprawia to, że czytelnik bawi się ich zachowaniem, a przede wszystkim porażkami ich operacyjnych działań, których konkretów Wam nie zdradzę. Postaci te, mimo swoich czarnych charakterów dają się lubić, co mnie bardzo zaskoczyło. Rzadko się zdarza, by czytelnik lubił takie postaci, które nie przejawiają ogólnej sympatii. Ciekawości i przyspieszonego bicia serca dodaje fakt, iż w książce znajdziemy odniesienie do sił nadprzyrodzonych, co jest nie lada gratką dla miłośników takich klimatów. Zdradzę Wam, że doświadczycie tego za sprawą Kondora, a także przeczuć krakowskiego archeologa Kornela i Inki. Pojawia się również wątek miłosny, jak przystało na taki rozwój wydarzeń. Jest on wkomponowany w całą fabułę książki z wielkim wyczuciem, prawdziwym kunsztem literackim, przez co jej nie przyćmiewa. Czytelnik jest cały czas świadomy, że głównym wątkiem jest wyjaśnienie wielowiekowej tajemnicy.
Książka napisana jest prostym i nieskomplikowanym językiem, pozwala on na obrazowe wyobrażenie sobie faktów z historii poruszanych w niniejszej książce. Przy jej czytaniu nie da się nudzić.
Najnowsza powieść Jolanty Marii Kalety polecam osobom, które lubią powiązania legend z faktem, podróżami historycznymi w czasie; miłośnikom niewyjaśnionych historycznych zagadek i specyficznych dla siebie lat socjalizmu; także tym, którzy czytają książki polskich pisarzy oraz tym, którzy jeszcze nie zetknęli się z twórczością autorki. Dopóki tego nie zrobicie, dopóty musicie wierzyć mi na słowo – naprawdę warto!

...............................

ciiiii....
tylko policzek szelest czyni
muskając jedwab poszewki..
ciii....

Stołpce

Jakiś czas temu miałam przyjemność poznać się z panem Aleksandrem Janowskim.Nasze rozmowy oczywiście dotyczyły literatury w szerokim znaczeniu,ale poruszyliśmy również temat wydanych przez pana Aleksandra książek. Znałam wszystkie tytuły, czytałam recenzje,ale osobiście nie przeczytałam żadnej książki.Nie z przekory,czy niechęci do czytania,tylko ja nie lubię czytać kryminałów, przemoc jest dla mnie nie do przyjęcia i nie zamierzam kołatać sobie nią głowy w celach rekreacyjnych.Nie zraziło to pana Aleksandra,a wręcz przeciwnie...przesłał mi do przeczytania piękną historię, nigdzie jeszcze nie publikowaną i nie wydaną w żadnym wydawnictwie.

"Stołpce" to historia chłopaka, któremu przyszło urodzić się pod koniec wojny na Białorusi w polskiej rodzinie. Piękna historia rozwoju intelektualnego, samozaparcia,radości z życia,a jednocześnie świetny dokument o tamtych czasach. Polska Ludowa z jej kolorami i odcieniami,obraz niewyszukany,a jakże pociągający,bo pozwalający nam zobaczyć Polskę oczami młodego intelektualisty,ambitnego,rozumnego i całkiem zdrowo myślącego. Styl i kultura pisarska pana Aleksandra zachęciła mnie do zakupu jego książek i zamierzam je sobie wszystkie przeczytać. W sprzedaży są już dwie części: "Tłumacz - reportaż z życia" I i " Reportaż z życia" II.
Miła nowina...Biografia Pana Aleksandra doczeka się niebawem kontynuacji w części trzeciej :)))
Tak to jest, z każdego podwórka inny snop światła bije,a wszystkie rozjaśniają naszą historię:)

OPADANIE

Spadam w dół... Powoli... świadomie regulując prędkość.
Mam czas rozejrzeć się dookoła.
Mijam drwiny i kpinę pseudo przyjaciół.
Uśmiechają się nieszczerze, wystawiając zębiska
gotowe pokąsać.
Zahaczam o tak zwaną troskę....
Nie żebym miała coś przeciwko zatroskaniu (matka troszczy się o dziecko) , ale jest mi to zbyteczne.
Spadam...
I co.... w trosce o moje pośladki ktoś rozłoży siatkę na dole?
Lecę sobie i myślę o tym co na górze...
O ambicjach , planach , marzeniach...
Wiele tego było. Zrywy następowały w dość systematycznych odstępach.Serce wyrywało się z piersi gotowe do wyższych celów....... umysł spał... i spał.... i spał...
Fajnie tak sobie lecieć w ciemną pustkę.
Nic nie boli , nikt nie przeszkadza.
Tylko delikatny szum w uszach nuci zapomnianą melodię.
Jakieś tchnienie budzi nostalgię za młodością,
może nawet za marzeniami. Ale przemija.
Widocznie przecięły się nasze drogi gdzieś w czasoprzestrzeni...
Znowu jestem spokojna..
Spadam sobie delikatnie, zwiększając prędkość.
Szum w uszach miesza się z szumem fal , z trzepotaniem
ptasich skrzydeł w parku, z " Franią" która w monotonii
swych obrotów posiadała moc wyciszenia i uśpienia małej dziewczynki, wtulonej w kupkę prania, w zaparowanej łazience.
To szum wspomnień o przeszłości.
Dobra ona była, ale przeminęła...
Zamykam oczy....
Przemijam...